Felieton naczelnego. Instytucja kobiety z brodą jest stara jak świat. Można by rzec, że ma historię z bardzo długą brodą, nie taką brodą jaką nosi gwiazda Europy Conchita Wurst, ale taką znacznie dłuższą, a la broda św. Mikołaj. Już we wczesnym średniowieczu trupy wędrownych artystów przedstawiały gawiedzi miast, miasteczek i wsi różnego rodzaju osobliwości i dziwactwa. Zabobonny i niewyedukowany lud straszyła wspomniana brodaczka, tańczył dla niego niedźwiedź, a gruby atleta łamał podkowy i wyginał pręty. Ludzie z zaciekawieniem i strachem obserwowali dziwacznych przybyszów, a ci zaraz po skasowaniu „dudków” za występ znikali udając się do kolejnej wioski. I wydawać by się mogło, że przez te minione wieki nie zmieniło się nic, jednak z drugiej strony z podobnym przekonaniem można powiedzieć, że zmieniło się wszystko.
O istnieniu Austriaka Conchity Kiełbasa (słowo Wurst znaczy kiełbasa) dowiedziałem się oglądając półfinał tegorocznej Eurowizji. Patrząc na tego mężczyznę, który postanowił zostać kobietą – choć nie do końca, czułem jakiś wstyd i zażenowanie podobnie jak pewnie miliony innych osób. Żyjemy w czasach, w których ludzi szokuje już znacznie mniej niż choćby pół wieku temu jednak widok osoby w sylwestrowej kreacji, z długimi włosami, paznokciami, makijażem i… brodą wciąż szokuje.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz