Rozmowa ze Zbyszkiem-alkoholikiem, współzałożycielem krapkowickiego koła Anonimowych Alkoholików „Bronek”, które w minioną sobotę (24.05) obchodziło 30-lecie swojego istnienia.
Ile czasu trwa już pan w trzeźwości?
W lipcu tego roku będzie 31 lat. Zacząłem trzeźwieć w Krapkowicach pod „106” u Marysi Kargol. Wtedy jeszcze nie było u nas klubu AA.
A jak zaczęło się pańskie picie?
Nie pamiętam.
Pan nie żartuje…
Właściwie zacząłem pić od najmłodszych lat. Wychowywałem się w rodzinie alkoholików. Pił ojciec i piła matka. W moim domu było tak, że rodzice często nagradzali mnie wódką za opiekę nad domem czy zwierzętami hodowlanymi. Myślę, że pociągać alkohol regularnie zacząłem w wieku około 13 lat. Ale najgorsze pijaństwo w moim życiu miało miejsce podczas mieszkania w hotelu w Choruli. Po pracy nie miałem nic do roboty, więc szedłem do baru „Odra” w Choruli i upijałem się. W tym hotelu mieszkałem rok czasu.
Nie potrafił pan nad tym zapanować?
Nie potrafiłem. Nie umiałem napić się trochę, otrzeć gęby i odejść. Jak już zacząłem pić to musiałem pić do upadłego.
Czy był jakiś moment kiedy pan oprzytomniał?
Pamiętam to popołudnie. Przyszedłem do domu na strasznym kacu i szukałem powodu do awantury, bo jak jest awantura to łatwiej wyjść z domu, trzasnąć drzwiami, bo wtedy jest powód. Szukałem więc powodu do kłótni z żoną, żeby wyjść do knajpy i znowu się uchlać. Kiedy już miałem wyjść, moja 4-letnia córka chwyciła mnie za nogę i zaczęła płakać. Kiedy ją zapytałem czemu płacze córka powiedziała: „Tatusiu, a jak wrócisz do domu pijany to nie będziesz krzyczał?”. Była bardzo przestraszona. Wtedy coś we mnie pękło. Odechciało mi się wyjścia, potem nie mogłem zasnąć, tak to dziecko siedziało mi w głowie. Kiedy rano wstałem, powiedziałem do żony, żeby mi załatwiła „wszywkę”. Od tamtego momentu nie miałem w ustach alkoholu.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz