Zamknij

Johann i jego szczęście

15:15, 29.11.2023 Roman Chmielewski Aktualizacja: 15:06, 29.01.2024
Skomentuj

Historie prawdziwe • To bardzo słabo znany epizod z czasów Drugiej Wojny Światowej. Choć z drugiej strony trudno tu mówić o epizodzie skoro rzecz dotyczyła prawie 400 tysięcy ludzi – niemieckich jeńców wojennych, którzy trafili do obozów w dalekiej Ameryce. Wśród nich był Johann z Gogolina. Snajper, który szczęśliwie spadł z drzewa…  

Podczas wojny ponad 11 milionów niemieckich żołnierzy znalazło się w alianckiej niewoli. Najwięcej Niemców poddało się Amerykanom (3,8 mln) i Brytyjczykom (3,7 mln) oraz Rosjanom (3,2 mln). Stany Zjednoczone, które dołączyły do wojny w 1941 roku miały z jeńcami wielki problem. Ostatecznie na wyraźne sugestie Wielkiej Brytanii część z nich trafiła do 700 obozów położonych w 46 stanach USA. „Nasz” Johann trafił do Oklahomy.

Opieka to za mało

Leniwe życie małych śląskich miasteczek zaczęło nabierać dramatycznego tempa, kiedy Niemców na Wschodzie dopadły pierwsze wojenne klęski. Również otwarcie frontu na Zachodzie spowodowało, że naziści sięgnęli po głębokie rezerwy powołując w kamasze tych, którzy do tej pory mogli czuć się bezpiecznie. – Mój dziadek opiekował się mocno starszymi już rodzicami, więc nie powoływano go do armii. Jednak pewnego popołudnia poszedł do gospody na piwo i tam spotkał go lokalny działacz NSDAP. „A co ty tu jeszcze robisz? Czemu nie na froncie”? – pytał nadgorliwy nazista. To zapewne on doniósł na dziadka, bo kilka dni później dostał wezwanie do Wehrmachtu – wspomina wnuk Johanna (jego dane tylko do naszej wiadomości).

Stanowisko na drzewie

- Dziadek liczył na to, że zdoła uniknąć poboru, że będzie mógł być w domu do końca wojny i opiekować się rodzicami, ale potem opowiadał, że dobrze się stało, że go do armii wzięli, bo jakby został w Gogolinie to pewnie Rosjanie by go na miejscu zastrzelili – dodaje. Johanna najpierw przeszkolono, a później skierowano na front, do Francji. Podczas bitwy o Ardeny – ostatniej większej operacji ofensywnej wojsk niemieckich na Froncie Zachodnim, dostał się do niewoli. – Dziadek miał dobre oko, więc został snajperem. Z tego co opowiadał to posadzili go na drzewie, z którego miał ostrzeliwać aliantów. Jednak, kiedy niemieckie linie znalazły się pod silnym ogniem alianckich armat, dziadek oberwał odłamkiem i spadł z drzewa. Twierdził, że nie zdążył oddać nawet jednego strzału – dopowiada.      

Szpitalny szok i obozowy głód

Ranny snajper Johann z Gogolina spadł ze swojego snajperskiego stanowiska i… obudził się dopiero w amerykańskim szpitalu. Tam zupełnie nieoczekiwanie przeżył swój pierwszy prawdziwy szok. – Otworzył oczy i zobaczył na łóżku obok rannego czarnoskórego żołnierza! Dziadek właśnie wtedy widział po raz pierwszy w życiu czarnoskórego człowieka! Mówił, że się wtedy bardzo przestraszył. Amerykanin widząc to odwrócił się i wyciągnął z szafki blok czekolady dając go dziadkowi - śmieje się nasz rozmówca. Po szpitalu Johann trafił do obozu jenieckiego na terenie Francji, którego dobrze nie wspomina. Według jego relacji jeńcy bardzo tam głodowali, a z podwórka z którego korzystali, już po dwóch dniach zniknęła trawa i wszystko co na nim rosło, a nadawało się do zjedzenia.

„Ojcze nasz” – po polsku

- Z czasem dziadek zauważył, że za płotem są inni jeńcy, którzy są lepiej traktowani. Kiedy o nich zapytał okazało się, że to byli tak zwani wcieleni żołnierze Wehrmachtu – Ślązacy, Czesi, Słowacy i inne nacje... – mówi nasz rozmówca. Aby uniknąć głodu Johann postanowił do nich dołączyć. Tylko jak udowodnić to, że też jest się „wcielonym”? Tu decydująca okazała się pewna umiejętność - modlitwa po polsku. Polskiego nauczył go ksiądz na lekcjach religii, które odbywały się właśnie w tym języku. Również jego ojciec postanowił, że młody Johann – Jan będzie modlił się właśnie po polsku. - Mój pradziadek był ponoć bardzo mądrym człowiekiem z dużym życiowym doświadczeniem. To, że uparł się aby jego syn modlił się po polsku być może uratowało mu życie. Dzięki temu udało mu się dostać do obozu „jeńców wcielonych”, a oni dostawali dziennie jednego kartofla… – mówi wnuk Jana-Johanna.

Ku Ameryce. Ku Oklahomie

Po kilku miesiącach Amerykanie postanowili, drogą morską, przetransportować część „swoich” jeńców za Atlantyk. Bohater naszego tekstu trafił do obozu w Oklahomie. To stan położony w środku USA od południa graniczący z Teksasem, o przyjaznym, łagodnym klimacie. Amerykanie właśnie w takich stanach budowali obozy dla niemieckich żołnierzy, aby ograniczyć wydatki na ich utrzymanie. Pomimo oszczędności jankesi skrupulatnie przestrzegali Konwencji Genewskiej stwarzając jeńcom bardzo dobre warunki. Przy okazji liczyli zapewne na to, że Niemcy odwdzięczą się tym samym wobec pojmanych przez nich amerykańskich żołnierzy. – Dziadek, tak jak wielu jeńców pracował w rolnictwie. Trafił na farmę, gdzie zajmował się hodowlą osłów. Po wojnie dostał nawet pieniądze za swoją pracę w USA, ale po opodatkowaniu ich przez państwo finalnie do jego portfela trafiły jakieś grosze. Jedyną pamiątką z pobytu w Oklahomie jest ten słownik angielsko-niemiecki, który otrzymywał każdy z więźniów – pokazuje rodzinną pamiątkę.  

Syberia, Mołdawia, Stalingrad

Johann wrócił do Gogolina w 1946 lub 1947 roku. - Miał szczęście, bo jego brat z Syberii zawitał w domu dopiero w 1956 roku. Całą niewolę spędził w kopalni węgla. Pracował w sztolni opadowej przez którą jeńcy jak niewolnicy wypychali na powierzchnię po pochylniach wagony z węglem. Szwagier dziadka - Piotr był w Grenadierach Pancernych i poległ w Mołdawii podczas walk o pola roponośne. Jak ostatni raz wyjeżdżał z przepustki w domu do jednostki to żegnając się bardzo płakał - opowiadała mi moja babcia, a jego młodsza siostra. Już wtedy wiedział, że żywy do domu nie wróci. Drugi brat mojej babci Anton w stopniu straszy sierżant sztabowy (niemiecki Oberstabsfeldwebel) budował pod Stalingradem schron  i kiedy przecinał drewniany klocek zranił się siekierą w rękę – trafił sobie pomiędzy kciuk i palec wskazujący. To mu uratowało życie. Wrócił do Niemiec jednym z ostatnich transportów ewakuowanych z kotła stalingradzkiego – dodaje nasz rozmówca.

Taki rodzinny temat tabu

Po wojnie, Johann w wieku 42 lat ożenił się z młodszą od niego o 12 lat wybranką. Byli szczęśliwym małżeństwem i mieli czworo dzieci. - Dziadek chętnie opowiadał swoje historie, jednak o przygodach w Ameryce dowiedziałem się już po jego śmierci od jeszcze żyjącego jego siostrzeńca. Informacjami o niewoli w USA dziadek nie podzielił się do końca życia nawet ze swoimi dziećmi. Zmarł w 1989 roku. Przypuszczam, że PRL nie był zbyt przyjaznym otoczeniem dla Niemców opowiadających o Ameryce... – kończy opowieść wnuk Johanna.

c.d.n.

 

(Roman Chmielewski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%