Ciąg dalszy • Tydzień temu Alojzy Nowak opowiadał na naszych łamach o jeńcach wojennych i robotnicach przymusowych, których los rzucił do jego rodzinnego Rozkochowa. Dziś kontynuuje swoje wojenne wspomnienia.
Do bezpiecznych przez większą część wojny naszych okolic w połowie 1944 roku zaczęła docierać pożoga, którą tutejsi mieszkańcy znali wcześniej tylko z listów, opowiadań i doniesień prasowych. W lipcu tego roku na śląskim niebie pojawiły się amerykańskie bombowce, których celem były zakłady przemysłowe, między innymi kompleks fabryk chemicznych Blachownia – Kędzierzyn – Zdzieszowice.
Mogli tylko popatrzeć
- Jak były alarmy lotnicze, to my, jak to „bajtle”, wychodziliśmy patrzeć co się będzie działo – mówi pan Alojzy. - Przy szosie na Głogówek, koło lotniska, były trzy stanowiska przeciwlotniczych karabinów maszynowych, ale jak Amerykanie przelatywali, to byli tak wysoko, że z ziemi ledwo co ich było widać, tak że z tych karabinów nawet do nich nie strzelano. Żołnierze, tak jak my, mogli na nich tylko patrzeć. Co innego koło Zdzieszowic, tam strzelali jak opętani i całkiem nieźle im to szło - wspomina.
Twarda obrona
- Pod Zdzieszowicami były baterie ciężkiej artylerii przeciwlotniczej i jeszcze wiem, że był specjalny pociąg z działami przeciwlotniczymi ustawionymi na platformach. Jeździł od Gliwic do Zdzieszowic i z powrotem, w zależności gdzie była większa potrzeba wsparcia obrony – opowiada nasz rozmówca. Jak dodaje, w pobliskiej Kamionce, pod Mechnicami, również znajdowała się jedna bateria armat. - Ci to byli dobrzy, a sami chłopcy po 16 lat. Tylko dowódca był starszy, to musiał być jakiś doświadczony żołnierz po froncie. Gdy potem „Ruscy” doszli do Mechnicy, to ci opuścili lufy i strzelali do nich na wprost – mówi.
Bomby na Rozkochów
Niemiecka obrona przeciwlotnicza była bardzo skuteczna i wiele amerykańskich załóg nigdy nie wróciło do swoich baz. 17 grudnia 1944 roku jeden z ciężko uszkodzonych bombowców pojawił się nad Rozkochowem. - Leciał już dość nisko, zrzucił jeszcze bomby które miał na pokładzie, a potem chyba chciał lądować, ale rozbił się pod Mochowem – relacjonuje pan Alojzy. W Rozkochowie zniszczone zostało wówczas kilka domów oraz zabudowań gospodarskich, a kościół został bardzo poważnie uszkodzony.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz