Felieton naczelnego • No i mamy nowego prezydenta, w porównaniu do swoich poprzedników stosunkowo młodego człowieka nie zanurzonego po uszy w polskim bagienku politycznym. Zarówno Wojciech Jaruzelski, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński, jak i Bronisław Komorowski byli przecież czołowymi politykami swoich środowisk, siedzącymi w owym bagienku od lat i to po czubki swych głów. Andrzej Duda do momentu rozpoczęcia kampanii wyborczej był nikomu nieznanym politykiem Prawa i Sprawiedliwości (z epizodem w Platformie Obywatelskiej), działaczem z tak zwanego trzeciego szeregu. Obie te cechy Dudy – młodość i niezależność, mogą być dla naszego prezydenta pozytywami, ale mogą także być przeszkodą w realizacji jego programu dla Polski, po wykonaniu którego Polakom ma być już tylko lepiej.
Jednym z głównych programowych i propagandowych celów - pragnień Andrzeja Dudy jest stworzenie, pod jego przewodnictwem, z polskiego społeczeństwa wspólnoty. Takiej wspólnoty, jak za czasów „Solidarności”. W naszym kraju od wielu lat – mniej więcej od ćwierć wieku – mówi się o takiej potrzebie. O narodowej wspólnocie mówili zarówno Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, jak i Komorowski, niestety żadnemu z nich ten wyczyn się nie udał, co więcej, nawet nie zbliżyli się o krok do tego idyllicznego wspólnotowego stanu polskiego społeczeństwa. Najprawdopodobniej, jeśli nie na pewno, nie uda się to także Andrzejowi Dudzie, który nie zasypie „rowów dzielących polskie społeczeństwo” i nie będzie „prezydentem wszystkich Polaków”. Dlaczego? Ano dlatego, że niestety sam Duda do pogłębienia owych „rowów dzielących Polaków” w kampanii wyborczej mocno się przyczynił.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz