Felieton naczelnego • Tytuły typu: „Mocne przemówienie”, „Najlepsze publiczne przemówienie w historii III Rzeczpospolitej” czy „Emocjonalne wystąpienie” skłoniły mnie do tego, aby odsłuchać sobie mowę Donalda Tuska wygłoszoną na zakończenie marszu zwolenników opozycji, który odbył się w minioną niedzielę (4 czerwca) w Warszawie. Nieco ponad półgodzinne wystąpienie przewodniczącego Tuska okazało się niestety ani „mocne”, ani „emocjonalne”, ani na pewno już „najlepsze w historii III RP”. Mówca próbował porwać tłumy, ale jak na ponoć pół miliona słuchających wyszło mu to słabo, żeby nie powiedzieć bardzo słabo.
Donald Tusk, to doświadczony gracz, który potrafi poruszać się nie tylko po krajowych, ale europejskich i światowych salonach politycznych. Jednak słuchając tego polityka w niedzielę miałem nieodparte wrażenie, że poza tym, że nie lubi Jarosława Kaczyńskiego i generalnie środowiska Zjednoczonej Prawicy, nadal nie ma niczego konkretnego Polsce i Polakom do zaoferowania. Poza populistycznymi sformułowaniami, przesłanie pana Donalda pozbawione było jakichkolwiek konkretów, no może poza jednym, tym ze „ślubowania Tuska” jak sam je nazwał przewodniczący. Tusk ślubował, że jak opozycja już wygra wybory w październiku, to rozliczy obecnie rządzących. Potem już pławił się w demagogii, na przykład o tym, że zwycięska opozycja „naprawi ludzkie krzywdy i pojedna polskie rodziny”?!...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz