Felieton naczelnego • Moja Mama od przedszkolaka uczulała mnie na sytuacje, w których silniejszy krzywdził słabszego. Mówiła, że nie mogę być obojętny, nie mogę przejść obok, kiedy starszy bije młodszego, albo chłopak dziewczynkę. Wypełnianie tego matczynego nakazu wychodziło mi w życiu z różnym skutkiem, ale gdzieś w głębi serca do dziś noszę słowa Mamy i jej swoisty nakaz wtrącania się w nie swoje sprawy, w sytuacje, w których komuś dzieje się krzywda. W podstawówce często było to powodem moich dramatycznych nieporozumień z innymi, które załatwiało się na szkolnym boisku, albo za budynkiem pralni chemicznej, później w życiu dorosłym kończyło się (na szczęście) na słownych potyczkach, z których zawsze jakoś tam wychodziłem. Do dziś nie jestem obojętny na krzywdę drugiego człowieka, szczególnie zaś tego, który już na starcie skazany jest na pożarcie przez wielkich i wrednych tego świata.
Dziś wiem, że poprzez wtrącanie się w nie swoje sprawy można się narazić wielu wpływowym, ale także i małym ludziom. Kiedyś postanowiłem, że z tego powodu z pełną świadomością będę się narażał i narażam się wciąż i muszę powiedzieć, że dobrze mi z tym. Nie zamierzam, więc niczego w tym względzie zmieniać i chcę dalej się narażać w słusznych sprawach. Kiedy ludzie potrzebują pomocy, obowiązkiem każdego powinno być udzielenie im jej, każdy powinien się wtrącać w nie swoje sprawy, zajmować stanowisko, konfrontować się, nadstawiać karku za tego, który jest poszkodowany. I nie ważne, że być może nic mnie z owym poszkodowanym nie łączy poza wspólnym miejscem i czasem spotkania.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz